czwartek, 6 marca 2014

Rozdział 2.

Jak można aż tak zmienić się w tak krótkim czasie z dala od zdrowych ludzi. Nie byłam już grzeczną dziewczynką, która żyła zgodnie z panującymi zasadami. Kusiło mnie to, co zakazane. Przyzwyczaiłam się maksymalnie do tytoniu i trudno było mi rozstać się z nim choćby na chwilę. Wypalałam dzień w dzień kilkanaście papierosów. Stało się to niewątpliwie moim nowym nałogiem a planowane przeze mnie wyjście ze szpitala oddaliło się w najdalsze zakątki mojego ciemnego mózgu. Dlaczego się tak stało? Nie wiedziałam. Może świadomość, że pasuję do tego miejsca pozwalała mi zaznać spokoju? Wiele razy nad tym myślałam i doszłam do wniosku, że nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi. Sam Ethan bardzo się zdziwił, gdy zauważył zmiany, jakie nastąpiły od pierwszego dnia, gdy go spotkałam. Rodzicami nie przejmowałam się już wcale. Jak tchórz wybiegłam ze szpitala nie organizując przy tym żadnych uroczystości pogrzebowych. Pewnie zawiadomili babcię, która specjalnie z Florydy musiała fatygować się aż do Londynu na jakiś głupi pogrzeb jej syna dodając przy tym, „Co jest aż tak ważne żeby zakłócać mój spokój?!”. Moja rodzina, tak niefortunnie dopasowana nigdy nie mogła się ze sobą dogadać. Nawet mój ukochany dziadek, z którym jako dziecko łapałam motyle nie mógł nakłonić babci, aby wreszcie przekonała się do swojej synowej. Nigdy nie zrozumiałam, dlaczego tak wspaniały człowiek związał się z taką zołzą, jaką wydawała się być. Rodziców mamy nigdy nie spotkałam. Jedyne, co wiem to, że mieszkają w Bostonie i nigdy za specjalnie nie interesowali się naszym losem. Nie ma, co się dziwić. Najbardziej jednak, zastanowialo mnie, co działo się z Annabeth. Co robi, aby mnie odszukać?
-Hej, panno myślicielko, wróć na ziemię- zażartował Ethan wchodząc i zamykając za sobą szczelnie drzwi.- Może przejdziemy się odwiedzić Jamie’ego?
Nidy jeszcze nie opuszczałam sali, łazienkę miałam za rogiem a jedzenie przynosiła mi Morgan.
-Boję się- szepnęłam cicho.
-Nie jest aż tak strasznie.- powiedział spokojnie a za razem stanowczo i pomógł mi wstać z lóżka.
Wyszłam na korytarz chwiejąc się na wszystkie strony. Ethan nie miał wcale racji. Było gorzej niż myślałam. „Pacjenci” poruszali się w długich białych koszulach patrząc na mnie jak na odmieńca. Zaczęło mi się robić niedobrze, gdy funkcjonariusze ośrodka zaciągnęli jakąś dziewczynę za włosy do gabinetu. Ktoś w kącie siedział z zamkniętymi oczami mówiąc do siebie coś pod nosem. Chłopak z pokaleczoną twarzą wyciągnął ku mnie rękę. Odskoczyłam nie mogąc złapać tchu. Gdy już myślałam, że to koniec tej męczarni zobaczyłam biegnącą nastolatkę trzymającą przed sobą nóż. Zatrzymała się na chwilę i po chwili przyłożyła go do swojego gardła. Z tyłu usłyszałam kroki. To Morgan. Następne zdarzenia działy się bardzo szybko. Nie wiedzieć, czemu podeszłam do niej w spokojnym tempie i pokręciłam przecząco głową, by po chwili odtrącić narzędzie na bezpieczną odległość.
-Jesteś silna. Nie pozwól sobie w to wątpić- szepnęłam jej w twarz.
Spojrzała na mnie nieobecnym wyrazem twarzy i powoli osunęła się na ziemię. Wszyscy nam się przyglądali. Widocznie takie incydenty były tu normalnością, lecz nikt nie spodziewał się interwencji z mojej strony.
-Zajmę się nią.- oznajmiła Morgan.
Ethan wskazał mi drzwi za rogiem i szarpnął powoli za klamkę. W ciemnym pokoju przy oknie stał wysoki chłopak. Na pierwszy rzut oka wcale nie wyglądał na kogoś nieszczęśliwego, dobrze maskował uczucia. Gdy tylko nas zobaczył przykrył szybko swoje zakrwawione prześcieradło i gestem wskazał abyśmy weszli. Dopiero teraz mogłam się mu bliżej przyjrzeć. Był inaczej nastawiony do życia niż Ethan. Z tego, co mówił wynikało, że wierzy, iż uda mu się przeżyć bez okaleczania swojego ciała. Problem w tym, że nigdy nie mógł tego do końca opanować. Wszędzie gdzie spoglądał widział żyletki. Miałam wrażenie, że tutejsi ludzie w ogóle nie starają się pomóc chorym. Właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że mogę zostać tu ani chwili dużej. Tylko jak się stąd wydostać? Wszędzie kręcą się jakieś podejrzane typy.
-Ril? Czy ty nas słuchasz? Mam wrażenie, że coraz bardziej się od oddalasz.- przerwał mi rozmyślenia Ethan.
-Jasne, że was słucham cały czas.- powiedziałam głucho.
-Więc, o czym rozmawiamy?- zapytał Jamie.
Nastała długo nieprzerywalna cisza.
-No tak…-przytaknął Ethan.- Powtórzmy dla jasności. Ta dziewczyna, którą widziałaś na korytarzu to Sidney. Wspominałem ci o niej. Jest z nią coraz gorzej.
-Mówiłeś, że Howheren Priv jej pomoże.
-Widocznie się myliłem. Coś dziwnego się tu dzieje, odkąd tu jesteś. Coś bardzo dziwnego.
-Co masz na myśli?- rzuciłam z przerażeniem.
-Musimy się stąd wynosić, natychmiast!
-Co? Co masz na myśli? Ethanie.
-Spotykamy się o 22 na korytarzu . Bądźcie punktualnie.- upomniał nas Jamie.
-Ale co się dzieje? Ja też chciałam uciekać, ale nie tak szybko, nie w tym momencie, ja…- nie zdążyłam skończyć zdania, bo mój przyjaciel popchnął mnie lekko i zaczął w szybkim tempie pakować wszystkie nasze rzeczy do jedynej torby jaką mieliśmy.
-Potem ci wyjaśnię. A teraz musimy iść. Rozumiesz?
-Nie rozumiem.- wymamrotałam i zaczęłam przetrząsać całą zawartość szafki nocnej w poszukiwaniu cennych rzeczy.
-Idziemy.- powiedział ostro i pozwolił mi przejść pierwszej.
Przed nami panowały egipskie ciemności. To dziwne, że w czasie dnia szwęda się tu tyle osób a niespełna po 22 nikogo nie da się tu zauważyć. Zorientowałam się, że ze swojego pokoju wyszedł właśnie Jamie. Nie był sam. Rozpoznałam Sidney, która nie wyglądała wcale lepiej niż podczas wcześniejszej sceny. Obok niej przemieszczała się powoli nieznana mi osoba. Była może kilka lat młodsza ode mnie, ale na pewno więcej przeszła.
-Elen. Masz klucz? -zapytał Jamie nieznajomą. 
 Pokiwała głową i podała mu dość spory pęczek różnych rozmiarów kluczy.
-Świetnie. No to w drogę. Tylko pamiętajcie. Musimy być bardzo cicho. Jeśli ktoś nas zobaczy to będzie koniec.
Ruszyliśmy w dalszy głąb korytarza, prawie nie odzywając się do siebie. Jakieś pięć metrów od nas rozpościerały się wielkie mosiężne wrota. Jamie odruchowo włożył pierwszy lepszy klucz do zamka. O dziwo, był to właściwy. Uśmiechnęliśmy się do siebie uradowani naszym szczęściem. 
Drzwi otworzyły się. Ciemna postać wydała z siebie krzyk.
-A dokąd to się wybieracie?!

------------------------------------------------------------------------------
Jestem. Przepraszam, że tak mozolnie szło mi to pisanie, ale jak wiecie jest strasznie ciężko w szkole i naprawdę nie mam czasu pisać. Aczkolwiek postaram się, żeby dalsze rozdziały pojawiały się szybciej. Możecie obejrzeć oficjalny zwiastun w zakładce obok. Niedługo mam nadzieje zmieni się szablon na blogu. To na tyle. Nie wiem jak ocenicie i czy w ogóle ocenicie ten rozdział. Ale miłego czytania. Lupinka.

CZYTASZ=KOMENTUJESZ