niedziela, 11 maja 2014

Rozdział 5.

Kocham smak świeżej kawy o poranku. Jej zapach roznosił się po całym mieszkaniu wprawiając mnie wręcz w uczucie spokoju. Zaczęłam zastanawiać się czy wydarzenia z poprzednich dni nie były jedynie nieulotnym snem. Jednak gdy wzięłam do ust ostatni łyk magicznej kofeiny dotarło do mnie, że to wszystko nie było wymysłem mojej bujnej wyobraźni. Jakimś cudem nie umarłam, grozi mi niebezpieczeństwo, Annabeth mnie nienawidzi a wczoraj ukazał mi się najprawdziwszy duch. Co jest ze mną nie tak? Jestem raczej pechowcem czy osobą z edycji limitowanej? Męczy mnie sposób w jaki żyję. Odkąd zostałam sama wszystko zaczęło się sypać, kruszyć w proch. Przemawiało przeze mnie zdenerwowanie, ale także uczucie obojętności. Z jednej strony bałam się o swój los, ale z drugiej było mi wszystko jedno. Osiągnęłam stan nicości. Znajdowałam się gdzieś „pomiędzy”. Czekałam tylko na to, co będzie dalej. Jeśli w ogóle mogę spodziewać się czegoś, co będzie dalej…
***
            Ubrałam swoje najwygodniejsze buty i zarzuciłam swój ulubiony kremowy płaszczyk. Zachciało mi się wyjść. Nie wiedziałam gdzie. Pragnęłam, chociaż przez chwilę poczuć się jak zwykły spacerujący człowiek. Ulice powoli zagnieżdżały się przez pojedynczych przechodniów. I wtedy waśnie zrozumiałam gdzie muszę się udać. Do parku, odpocząć, odetchnąć, zapomnieć. Przyspieszyłam kroku, chcąc jak najszybciej tam dotrzeć. Przechodziłam przez alejkę zachwycona widokiem drzew o tej porze roku. Ku moim oczom na ławce, która zawsze zajmowana była przeze mnie ukazały się postacie dwóch znajomych osób obejmujących się i trzymających się za ręce. Poczułam drobne ukłucie w sercu.
-Riley. Co za niespodzianka. Miło cię widzieć- odezwał się pierwszy Jamie.
To miejsce miało sprawić, alby mój nastrój się poprawił a nie, żeby uległ całkowitemu samozniszczeniu.
-To wy…razem?- wydukałam po dłuższej chwili.
Jamie kiwnął lekko głową. Ethan uwolnił szybkim ruchem swoją rękę z uścisku i spojrzał na mnie z miną pełną zakłopotania. To dziwne, nigdy nie czułam niczego poważnego do Ethana a jednak to czego się dowiedziałam przed chwilą wstrząsnęło cały mój umysł. Oderwałam się na chwilę od rzeczywistości przenosząc się myślami do poprzednich tygodni. Rozmowy Ethana i Jamie’ego, niby przelotne dotyki dłoni, czułe słówka, zaprzeczanie swoich uczuć. Jego częściowa obojętność wobec mnie, wobec moich uścisków, podziękowań. Spojrzałam na nich ostatni raz i ruszyłam biegiem przed siebie. W tyle zdawało się słychać wywoływane przez nich moje imię. Mało się tym przejęłam, biegłam dalej. Zauważyłam kościół. Uczęszczałam do niego przebywając z rodzicami. Teraz wiara nie była dla mnie ważna, nie wiedziałam w co wierzyłam. Chwilę później moją uwagę przyciągnął cmentarz. Niedługo się tu znajdę jeśli dobrze pójdzie. Mijałam kolejne groby, aż dotarłam w miejsce, w które najwidoczniej miałam się pojawić. Przede mną wznosił się grobowiec moich rodziców. Nie byłam na nim ani razu. Nie pofatygowałam się przyjść tu odkąd wróciłam do domu. Napis widniejący na marmurze znacznie mnie zasmucił.
„Pozostawieni sami sobie, by żyć”.
Czy ktoś kto to wymyślił wiedział o moim istnieniu? To był egoistyczny gest, że się to nie pojawiałam, ale nigdy nie zapomniałam ile dobra dla mnie zrobili. Byli dla mnie najważniejsi a obecnie to mnie pozostawiono samą sobie. Łzy zaczęły płynąć strumieniami po policzkach. 
Wytarłam je szybko rękawem od płaszcza i usiadłam na ziemi zakrywając rękami twarz. Nagle stałam się taka bezbronna. Jeśli miałabym umrzeć to chcę, żeby stało się to teraz. Kiedy jestem już w totalnej rozsypce. Niestety znienacka poczułam rękę na moim ramieniu. Podniosłam głowę do góry. Chłopak o nieskazitelnej twarz, idealnych rysach i niebieskich oczach pogładził delikatnie mój policzek, by następnie pomóc mi wstać. Nie odzywałam się, może z wyczerpania a może z bezsilności. Wziął mnie na ręce i podążyliśmy drogą powrotną w stronę domu. Chwila. Cholera. Skąd on wie gdzie mieszkam? Spytałabym gdybym mogła, ale nie miałam na to siły. Wtuliłam się w ciepły tors nieznajomego. Nie mam nic do stracenia. Kiedy znaleźliśmy się naprzeciwko drzwi wyjął z mojej kieszeni klucz i przekręcił zamek. Położył mnie na kanapie i już chciał wychodzić gdy zatrzymałam go przytrzymując jego skórzaną kurtkę.
-Zostań, proszę- wyszeptałam.- nie chcę zostawać sama.
Zrobiłam mu miejsce, przysiadł obok mnie a na jego ustach pojawił się drobny uśmiech.
-Dziękuję.- tak proste słowo a tak dużo znaczy.
-Lubię ratować dziewczyny z opresji.
-Nie byłam w opresji, wcale nie musiałeś mnie ratować.- fuknęłam.
-Nie wkurzaj się już, przepraszam.- powiedział głosem gładkim jak aksamit.
Przysunął się bliżej i znów pogładził mój policzek. Spłonęłam szkarłatnym rumieńcem.
-Hej, gdzie te łapska!- krzyknęłam na tyle, ile starczyło mi sił.- Nawet nie znam twojego imienia.
-Colin, ale wszyscy mówią mi Mike.
Mike to istny ideał, inny niż reszta znanych mi chłopaków. Chyba pierwszy raz w życiu poczułam się przy kimś tak bezpiecznie. Jak mogłam zakochać się w nim właśnie teraz?

--------------------------------------------------------------------------------
Witam was z kolejnym rozdziałem :) Mam nadzieję, że wam się spodoba. Dziś krótko i na temat. Miłego Czytania. Lupinka.

CZYTASZ=KOMENTUJESZ.

wtorek, 22 kwietnia 2014

Rozdział 4.

            Co tu się dzieje? Nie dość, że jestem w śmiertelnym niebezpieczeństwie, to jeszcze moja najlepsza przyjaciółka przeszła jakąś wewnętrzną przemianę. Ze zwykłej schludnie ubierającej się, dobrze uczącej i świetnie wychowanej siedemnastolatki stała się kimś gorszym ode mnie. Moja matka chodź kochała mnie całym sercem to ją uważała za chodzący ideał. Jej natomiast to bardzo odpowiadało. Annabeth została porzucona przez swoich rodziców. Poznałam ją mając osiem lat. Pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj.  Dreptałam sobie powoli zmierzając w stronę małego placu zabaw położonego na obrzeżach miasta.  Specjalnie wybrałam tę porę modląc się w nadziei, że będzie on opustoszały. Nie lubiłam dzielić się zjeżdżalnią z innymi dziećmi. Tym razem nie byłam sama. Na jednej z bujaczek siedziała mała, zapłakana dziewczynka ze spuszczoną nisko głową. Podeszłam niechętnie bliżej.     
-Czemu płaczesz? Może odprowadzę cię do domu?- zaproponowałam.
-Ja nie mam domu. Nie mam nikogo dla kogo mogę żyć.
Po wypowiedzeniu przez nią tych dwóch krótkich zdań zrozumiałam, że muszę jej pomóc. Razem z mamą odwiedzałyśmy małą Annabeth w domu dziecka, czasem nawet zabierałyśmy do domu. Stała się niewątpliwie kimś ważnym. Co zmieniło się od tej pory? 
***
            Wyszłam przed dom z papierosem w ręku. Podziwiałam urokliwie świecący księżyc. Jego blask wydawał się oświecać cały Londyn. Był taki piękny. Rozmarzyłam się na sekundę przypominając jak w lato uwielbiałam siedzieć na tarasie i przyglądać się niebu szukając i wymyślając przy tym nazwy swoich własnych gwiazdozbiorów.
Chyba za dużo myślę o przeszłości. Czas zająć się tą niestabilną teraźniejszością. Trzeba udawać, że jest dobrze. Przecież w dzisiejszych czasach każdy tak robi. Ludzie chowają swoje prawdziwe uczucia zasłaniając się maską. Nie chcą dać sobie pomóc. Chory świat, chorzy ludzie. Czy tak nie jest ze mną? Chciałabym wykrzyczeć całemu światu co czuję. Nie wiem co się dzisiaj dzieje, zachowuje się jak wariatka. Wariatka niczym Weronika z książki Paulo’a Coelho. W dodatku mam wrażenie, że nie jestem tu sama. Wyczuwam obecność kogoś nieznajomego. Tylko kogo? Może mojego przyszłego zabójcy czającego się za drzewem.
-Nie boję się ciebie!- krzyknęłam na cały głos, tak że ptaki siedzące na pobliskim słupie odleciały.- Przyjdź po mnie teraz tchórzu!
Nikt się nie odezwał. Zrezygnowana, ale i trochę usatysfakcjonowana wypaliłam papierosa i rzuciłam go przez ogrodzenie. Wracając poczułam jakiś nietypowy przypływ jakby szczęścia. Wariatka i tyle. Mozolnym ruchem położyłam się na łóżko w sypialni. Przymknęłam lekko powieki w ramach  odprężenia. Zmęczenie dawało się we znaki, w dodatku zaczął nie dawać mi spokoju jakiś dziwny kaszel. I to już od kilku dobrych tygodni. Może to palenie zaczęło mi nagle szkodzić. Wszystko jedno. Rozmyślanie szło mi świetnie, tylko na to było mnie stać w obecnej chwili. I znowu miałam wrażenie jakby jakaś niewidzialna ręka tchnęła we mnie szczęście. Otworzyłam oczy.
-Jasna cholera!!!- usłyszałam swój przestraszony głos.         
Dziewczyna w długich ciemnych włosach otulona dymem unosiła się delikatnie nad powierzchnią ziemi. Jej ubranie nie odznaczało się niczym nadzwyczajnym- długa biała suknia sięgająca do kostek.
Przypatrywała mi się baczenie. Wstałam na równe nogi cała roztrzęsiona.
-Odejdź! Zostaw mnie!- wrzasnęłam.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiegoś narzędzia, które pomogłoby mi w obronie. Przecież to jest duch, przed nim nie ma ucieczki. Riley myśl dziewczyno.
-Nie mam złych zamiarów- przemówiła zjawa cicho.
-W takim razie czego chcesz?- zrobiłam krok do tyłu.
-Zjawiłam się tu by cię ostrzec.
Uspokoiłam się.
-Przed czym?
-Przed niejaką Annabeth Ambrisale. Nie jest tym za kogo ją uważasz Riley.
-Nic nie rozumiem. W takim razie zdradź mi kim ty jesteś?
-Lewen Strazenbbeth -odpowiedziała sucho. Ignorując moje zdziwienie kontynuowała dalej.- Nie ufaj jej. Tylko o to cię proszę.
-No jasne jej nie mam ufać, ale tobie tak.- odwróciłam się na moment do okna.- Myślisz, że…
Zniknęła. Tak po prostu. Właściwie nie zdziwiła mnie jej prośba. Sama dokładnie wiedziałam, że muszę się trzymać z daleka od Ann po jej niezapowiedzianej wizycie.


W miejscu gdzie jeszcze niedawno ukazała mi się Lewen leżał pierścień. Przyjrzałam się mu bliżej. Podobnie jak wisiorek, który nosiłam na szyi miał coś wygrawerowane, a dokładnie: „ I am Lewen Strozenbbeth”. Coś mi to przypominało, ale za nic nie mogłam sobie przypomnieć co. Dołączyłam go do mojej kolekcji biżuterii myśląc, że oddam go przy najbliższej okazji.

--------------------------------------------------------------------------------------
Cześć : )Proszę nie bijcie. Wiem, że pewnie zawiodłam was tym rozdziałem, bo jest on krótki i do tego zapewne niekompletny. Nie wspomnę już o moim stylu, nad którym staram się pracować, ale mi nie wychodzi. Dlatego bardzo przepraszam. Liczę (jak zawsze), że chociaż jedna osoba skusi się to przeczytać. Nie przedłużając. Miłego czytania. Lupinka.

CZYTASZ=KOMENTUJESZ

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Rozdział 3.

-Morgan? Jak dobrze, że to ty, ale nas nastraszyłaś. Wyglądasz upiornie.
Kamień spadł mi z serca. Kobieta spojrzała na nas zdziwiona, widocznie wciąż czekała na odpowiedź zadanego nam wcześniej pytania.
-Bo my…właśnie wybieraliśmy się na spacer no i…-zaczęłam niepewnie.
-O 23? Na spacer. Nie róbcie ze mnie idiotki.- zauważyłam prawie niewidoczny błysk w jej oku.- A jednak, uciekacie i to z córką założyciela.- tu spojrzała na Elen.
Wstrzymałam oddech. Mogła posunąć się do wszystkiego, nie wiedziałam, czego można było się po niej spodziewać. -Nie radzę tutaj, za rogiem roi się od alarmów, laserów i innych dziwnych wynalazków.- zaskoczyła mnie swoimi słowami.- Chodźcie, zaprowadzę was do tunelu, tam jest bezpieczniej.
Skąd ta nagła zmiana w jej zachowaniu. Może wcale nie chce nam pomóc. Może to pułapka. Nie było czasu na zastanowienie. Bardzo zależało nam na maksymalnej dyskrecji i jak najszybszym czasie przebytej drogi. Oddalaliśmy się coraz bardziej w głąb tego jakże wielkiego budynku. Raz szliśmy w górę raz w dół. Trudno powiedzieć jak jeszcze. Nagle Morgan zatrzymała się bez ostrzeżenia powodując przy tym wiele upadków z naszej strony. Wskazała dłonią na długi, mało oświetlony tunel.
-Więcej nie mogę wam pomóc. Dalej musicie iść sami.
Ethan bąknął jakieś słowa w podziękowaniu i zaczęliśmy wchodzić do środka. Było bardzo wąsko, więc musieliśmy czynić to po kolei. Ja zajęłam miejsce na końcu tuż za Sidney.
-Uważaj na siebie- upomniała mnie Morgan kładąc mi rękę na ramieniu.
Nie zwróciłam na to szczególnej uwagi szybko dołączając do reszty moich towarzyszy.
-Jak taki tunel mógł zostać wykopany w takim miejscu?- zapytała nieśmiało Elen kilkanaście minut później.
-Bardziej martwi mnie to, jak długo potrwa nam jeszcze przechadzanie się po nim.- rozmyślał Jamie.
-Sądzę, iż powinniśmy już zbliżać się do końca. Wnioskuję po tym, że miasto jest oddalone od szpitala o ok. trzydzieści kilometrów.- tłumaczył Ethan.
-Skąd wiesz, że akurat tam dojdziemy?- odezwała się po raz pierwszy Sidney.
Znieruchomieliśmy na moment. Dlaczego żadne z nas nie wzięło tego pod uwagę?
-Spokojnie. Nie sądzę żebyśmy jakimś cudem zmierzali ku innemu miejscu- Ethan już jako jedyny zachowywał spokój.
-Muszę cię zmartwić, ale idziemy już sporo czasu, za dużo jak na trzydzieści kilometrów marszem.- fuknęłam.- A co jeśli oddaliliśmy się od miasta?
-Mam nadzieję, że już niedługo się o tym przekonamy.
Przekonaliśmy się i to szybciej niż nam się wydawało. Tunel wprowadził nas do jasnego, pięknego, przepełnionego blaskiem parku. Od razu go poznałam.
-Mogło być gorzej- przekonywał nas Jamie.
-Jesteśmy tyko na obrzeżach miasta. Przychodziłam tu z rodzicami będąc dzieckiem. Właściwie mieszkam niedaleko.
-Chyba nadszedł już ten moment, musimy się rozłączyć i pożegnać.- wyrecytowała Elen.
-Ustalmy pakt, jeśli któreś z nas będzie nieszczęśliwe czy samotne przychodzi tu rozumiemy się?- zaproponowałam.- Myślę też, że nie ma sensu się żegnać, jestem pewna, że jeszcze się spotkamy.
Wykonaliśmy wspólny uścisk, powiedzieliśmy sobie kilka słów dodających otuchy i każde z nas poszło w inna stronę. Jamie z Ethanem a Elen z Sidney. Gdy przemierzałam spokojnie ulice mojego ukochanego Londynu mijając tych wszystkich spieszących się ludzi ogarniał mnie spokój. Wiedziałam, że jestem we właściwym miejscu. Martwiło mnie tylko to, że wszystkie miejsca były związane z moimi nieżyjącymi rodzicami. To biuro, w którym pracowali, to kawiarnia, w, której przybywaliśmy, to sklep z antykami. Od dawna mieli sentyment to starych i zabytkowych przedmiotów i to bolało najbardziej. To, że mama już nigdy nie będzie biegała po sklepach w szukaniu antykowych waz, to, że tata nie zrobi mi już swojego ulubionego deseru. Te chwile odeszły i już nie wrócą. Jedyne, co mnie cieszyło to dom i pękające w szwach konto bankowe.
***
Otwierając furtkę miałam nadzieje zastać mieszkanie w jak najlepszym stanie, myliłam się. Drzwi otworzone na oścież przestraszyły mnie i to nie na żarty. Wchodząc po schodach przełykałam głośno ślinę chcąc opanować swoje nerwy. Altana wyglądała w porządku. Lecz to, co ujrzałam w salonie przesiąknęło mnie i całe moje ciało. Na jednej z poobdrapywanych ścian widniał wielki napis: „Ty będziesz następna”. W tym momencie nie zwróciłam uwagi na poprzewracane krzesła, powybijane szyby czy też inne poniszczone przedmioty. Zaczęłam krzyczeć
Chociaż i tak nikt by mnie nie usłyszał. Łkałam gorzko, żałując tego, że nie zostałam w szpitalu. Moje załamanie trwało kilka godzin. Potem zaczęłam powili dochodzić do siebie.
Śmierć rodziców to nie był przypadek. To wiedziałam na pewno. Co teraz będzie ze mną? Kiedy przyjdzie ten czas na moje odejście? Czy sprawca wypadku dokona zapowiedzianego czynu przychodząc po mnie? Owe pytania zagnieździły się głęboko w moim mózgu nie dając mi spokoju.

Kilka dni później.
Salon po skończonych pracach zatrudnionej przeze mnie ekipie remontowej wyglądał jak przed laty. Opisałam szczegóły dotyczące pomieszczenia w jak najbardziej profesjonalny sposób. I o dziwno, wszystko odwzorowane zostało idealnie. Niestety napisu nie udało się zamalować. Jak stwierdzili fachowcy to jakaś niezmywalna i nieznana im farba. Znalazłam inny sposób na pozbycie się tych plugawych słów. Powiesiłam stary obraz mamy przedstawiający łąkę latem.
Bo co jeszcze mogłam zrobić w tej sytuacji? Nic innego nie przychodziło mi do głowy jak zająć się domem. Pakowałam powoli rzeczy rodziców wynosząc je przy okazji na strych. Czym mniej wspomnień z nimi związanych tym lepiej. W końcu schowałam wszystkie zdjęcia i wyrzuciłam ich ubrania. Została mi jedynie szafka mamy gdzie przechowywała swoje pamiątki. W moje dłonie wpadł mi mały, niszczony i już pogięty list. Zaczęłam go czytać.
Kochana Riley
Być może nigdy nie zdobędę się na to by wyjawić ci prawdę. Dlatego piszę ten list. Jeśli teraz go czytasz wiedz, że bardzo cię kocham. Jest mi naprawdę przykro, iż nie umiem przekazać Ci tego osobiście. Ale zrozum, to, co się stało kilkanaście lat temu zmieniło moje dotychczasowe przekonania. Dokładnie 11 kwietnia 1993 roku na świat przyszła twoja starsza siostra. Od razu wiedziałam, że dam jej na imię Elizabeth. Mijały lata wszystko wydawało się być fantastyczne. Po skończeniu dwóch lat, zachorowała. Lekarze stwierdzili, że cierpi na nieuleczalną chorobę niszczącą wszystkie narządy wewnętrzne. Przeżyliśmy razem z ojcem szok. Rok później El odeszła zostawiając nas samych.
Potem pojawiłaś się Ty dając nam obu nadzieję. Teraz, gdy mamy ciebie wszystko powoli zaczyna się układać. Przepraszam, że wcześniej nie powiedziałam ci prawdy.
                                                                                                                         Mama

Kiedy skończyłam nie mogłam opanować łez, ale i jednocześnie bólu jaki wypełnił mi serce. Tyle lat w kłamstwie. Co jeszcze przede mną ukrywali? Ze złości rzuciłam niedaleko stojący wazon, który momentalnie rozbił się z hukiem o nowo pomalowaną ścianę. Dowiedziałam się o kolejnej osobie, która odeszła. Na każdym kroku napotykałam rozczarowania. Powoli miałam tego dość. Teraz wszystko miało zacząć się układać a jest wręcz odwrotnie. Nawet gdybym chciała, nic już nie mogłam zrobić. Zrezygnowana przykryłam list stertą papierów. Planowałam jeszcze posprzątać swój pokój, ale po wytężeniu swojego zmysłu słuchu doszłam do wniosku, że ktoś porusza się po moim domu. I znowu to samo, strach. Coraz częściej mi towarzyszył. Czy to mój morderca wybrał się do mnie? W sumie było mi wszystko jedno. Widocznie cala nasza rodzina skazana została na śmierć. Przesunęłam się powoli przy ścianie i wysunęłam lekko głowę.
-Annabeth! -rzuciłam się na nią w nadziei, że też za mną tęskniła.
-Cześć- powiedziała głucho odpychając mnie lekko od siebie.
Zdziwił mnie jej dystans.
-To gdzie się podziewałaś?- zapytała ostro.
-Wyobraź sobie, że uznali mnie za kogoś kto chce popełnić samobójstwo. Uwierzysz?
-Niemożliwe.- w jej tonie przemawiał sarkazm.
-A ty? Dlaczego mnie nie szukałaś?
-Riley, zrozum. Jesteś dla mnie nikim.
To powiedziawszy obróciła się na pięcie i wyszła.

----------------------------------------------------------------------------------------------
Przedstawiam wam kolejny rozdział. Troszkę zajęło mi jego napisanie, ale jest : ) Mam nadzieję, że się spodoba i chociaż jedna osoba go przeczyta. Dziś krótko, bo nie chcę przedłużać. Błagam tylko o komentarze : ) Miłego czytania. Lupinka.

CZYTASZ=KOMENTUJESZ

czwartek, 6 marca 2014

Rozdział 2.

Jak można aż tak zmienić się w tak krótkim czasie z dala od zdrowych ludzi. Nie byłam już grzeczną dziewczynką, która żyła zgodnie z panującymi zasadami. Kusiło mnie to, co zakazane. Przyzwyczaiłam się maksymalnie do tytoniu i trudno było mi rozstać się z nim choćby na chwilę. Wypalałam dzień w dzień kilkanaście papierosów. Stało się to niewątpliwie moim nowym nałogiem a planowane przeze mnie wyjście ze szpitala oddaliło się w najdalsze zakątki mojego ciemnego mózgu. Dlaczego się tak stało? Nie wiedziałam. Może świadomość, że pasuję do tego miejsca pozwalała mi zaznać spokoju? Wiele razy nad tym myślałam i doszłam do wniosku, że nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi. Sam Ethan bardzo się zdziwił, gdy zauważył zmiany, jakie nastąpiły od pierwszego dnia, gdy go spotkałam. Rodzicami nie przejmowałam się już wcale. Jak tchórz wybiegłam ze szpitala nie organizując przy tym żadnych uroczystości pogrzebowych. Pewnie zawiadomili babcię, która specjalnie z Florydy musiała fatygować się aż do Londynu na jakiś głupi pogrzeb jej syna dodając przy tym, „Co jest aż tak ważne żeby zakłócać mój spokój?!”. Moja rodzina, tak niefortunnie dopasowana nigdy nie mogła się ze sobą dogadać. Nawet mój ukochany dziadek, z którym jako dziecko łapałam motyle nie mógł nakłonić babci, aby wreszcie przekonała się do swojej synowej. Nigdy nie zrozumiałam, dlaczego tak wspaniały człowiek związał się z taką zołzą, jaką wydawała się być. Rodziców mamy nigdy nie spotkałam. Jedyne, co wiem to, że mieszkają w Bostonie i nigdy za specjalnie nie interesowali się naszym losem. Nie ma, co się dziwić. Najbardziej jednak, zastanowialo mnie, co działo się z Annabeth. Co robi, aby mnie odszukać?
-Hej, panno myślicielko, wróć na ziemię- zażartował Ethan wchodząc i zamykając za sobą szczelnie drzwi.- Może przejdziemy się odwiedzić Jamie’ego?
Nidy jeszcze nie opuszczałam sali, łazienkę miałam za rogiem a jedzenie przynosiła mi Morgan.
-Boję się- szepnęłam cicho.
-Nie jest aż tak strasznie.- powiedział spokojnie a za razem stanowczo i pomógł mi wstać z lóżka.
Wyszłam na korytarz chwiejąc się na wszystkie strony. Ethan nie miał wcale racji. Było gorzej niż myślałam. „Pacjenci” poruszali się w długich białych koszulach patrząc na mnie jak na odmieńca. Zaczęło mi się robić niedobrze, gdy funkcjonariusze ośrodka zaciągnęli jakąś dziewczynę za włosy do gabinetu. Ktoś w kącie siedział z zamkniętymi oczami mówiąc do siebie coś pod nosem. Chłopak z pokaleczoną twarzą wyciągnął ku mnie rękę. Odskoczyłam nie mogąc złapać tchu. Gdy już myślałam, że to koniec tej męczarni zobaczyłam biegnącą nastolatkę trzymającą przed sobą nóż. Zatrzymała się na chwilę i po chwili przyłożyła go do swojego gardła. Z tyłu usłyszałam kroki. To Morgan. Następne zdarzenia działy się bardzo szybko. Nie wiedzieć, czemu podeszłam do niej w spokojnym tempie i pokręciłam przecząco głową, by po chwili odtrącić narzędzie na bezpieczną odległość.
-Jesteś silna. Nie pozwól sobie w to wątpić- szepnęłam jej w twarz.
Spojrzała na mnie nieobecnym wyrazem twarzy i powoli osunęła się na ziemię. Wszyscy nam się przyglądali. Widocznie takie incydenty były tu normalnością, lecz nikt nie spodziewał się interwencji z mojej strony.
-Zajmę się nią.- oznajmiła Morgan.
Ethan wskazał mi drzwi za rogiem i szarpnął powoli za klamkę. W ciemnym pokoju przy oknie stał wysoki chłopak. Na pierwszy rzut oka wcale nie wyglądał na kogoś nieszczęśliwego, dobrze maskował uczucia. Gdy tylko nas zobaczył przykrył szybko swoje zakrwawione prześcieradło i gestem wskazał abyśmy weszli. Dopiero teraz mogłam się mu bliżej przyjrzeć. Był inaczej nastawiony do życia niż Ethan. Z tego, co mówił wynikało, że wierzy, iż uda mu się przeżyć bez okaleczania swojego ciała. Problem w tym, że nigdy nie mógł tego do końca opanować. Wszędzie gdzie spoglądał widział żyletki. Miałam wrażenie, że tutejsi ludzie w ogóle nie starają się pomóc chorym. Właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że mogę zostać tu ani chwili dużej. Tylko jak się stąd wydostać? Wszędzie kręcą się jakieś podejrzane typy.
-Ril? Czy ty nas słuchasz? Mam wrażenie, że coraz bardziej się od oddalasz.- przerwał mi rozmyślenia Ethan.
-Jasne, że was słucham cały czas.- powiedziałam głucho.
-Więc, o czym rozmawiamy?- zapytał Jamie.
Nastała długo nieprzerywalna cisza.
-No tak…-przytaknął Ethan.- Powtórzmy dla jasności. Ta dziewczyna, którą widziałaś na korytarzu to Sidney. Wspominałem ci o niej. Jest z nią coraz gorzej.
-Mówiłeś, że Howheren Priv jej pomoże.
-Widocznie się myliłem. Coś dziwnego się tu dzieje, odkąd tu jesteś. Coś bardzo dziwnego.
-Co masz na myśli?- rzuciłam z przerażeniem.
-Musimy się stąd wynosić, natychmiast!
-Co? Co masz na myśli? Ethanie.
-Spotykamy się o 22 na korytarzu . Bądźcie punktualnie.- upomniał nas Jamie.
-Ale co się dzieje? Ja też chciałam uciekać, ale nie tak szybko, nie w tym momencie, ja…- nie zdążyłam skończyć zdania, bo mój przyjaciel popchnął mnie lekko i zaczął w szybkim tempie pakować wszystkie nasze rzeczy do jedynej torby jaką mieliśmy.
-Potem ci wyjaśnię. A teraz musimy iść. Rozumiesz?
-Nie rozumiem.- wymamrotałam i zaczęłam przetrząsać całą zawartość szafki nocnej w poszukiwaniu cennych rzeczy.
-Idziemy.- powiedział ostro i pozwolił mi przejść pierwszej.
Przed nami panowały egipskie ciemności. To dziwne, że w czasie dnia szwęda się tu tyle osób a niespełna po 22 nikogo nie da się tu zauważyć. Zorientowałam się, że ze swojego pokoju wyszedł właśnie Jamie. Nie był sam. Rozpoznałam Sidney, która nie wyglądała wcale lepiej niż podczas wcześniejszej sceny. Obok niej przemieszczała się powoli nieznana mi osoba. Była może kilka lat młodsza ode mnie, ale na pewno więcej przeszła.
-Elen. Masz klucz? -zapytał Jamie nieznajomą. 
 Pokiwała głową i podała mu dość spory pęczek różnych rozmiarów kluczy.
-Świetnie. No to w drogę. Tylko pamiętajcie. Musimy być bardzo cicho. Jeśli ktoś nas zobaczy to będzie koniec.
Ruszyliśmy w dalszy głąb korytarza, prawie nie odzywając się do siebie. Jakieś pięć metrów od nas rozpościerały się wielkie mosiężne wrota. Jamie odruchowo włożył pierwszy lepszy klucz do zamka. O dziwo, był to właściwy. Uśmiechnęliśmy się do siebie uradowani naszym szczęściem. 
Drzwi otworzyły się. Ciemna postać wydała z siebie krzyk.
-A dokąd to się wybieracie?!

------------------------------------------------------------------------------
Jestem. Przepraszam, że tak mozolnie szło mi to pisanie, ale jak wiecie jest strasznie ciężko w szkole i naprawdę nie mam czasu pisać. Aczkolwiek postaram się, żeby dalsze rozdziały pojawiały się szybciej. Możecie obejrzeć oficjalny zwiastun w zakładce obok. Niedługo mam nadzieje zmieni się szablon na blogu. To na tyle. Nie wiem jak ocenicie i czy w ogóle ocenicie ten rozdział. Ale miłego czytania. Lupinka.

CZYTASZ=KOMENTUJESZ

niedziela, 16 lutego 2014

Rozdział 1.

Pustka. To miałam w głowie. Żadnych innych odczuć nie udało mi się przetransportować do reszty komórek mojego organizmu. Nie mam pojęcia gdzie jestem. Boję się w pełni obudzić. Mało pamiętam co stało się poprzedniego dnia. Wolę sobie tego nie przypominać, za bardzo się boję. Wiem, że na pewno nie leżę w swoim miękkim łóżku w jednym z londyńskich domów. W takim razie gdzie jestem? Może moja dusza umarła a ciało unosi się nad powierzchnią ziemi w poszukiwaniu ukojenia? Tylko dlaczego wciąż potrafię trzeźwo myśleć?  Nagle usłyszałam cichy szept wypowiadający moje imię.
-To naprawdę wy?- zapytałam.
-Trzymaj się kochanie. Jestem pewna, że dasz sobie świetnie radę bez nas.- powiedziała łagodnie mama.
-Pamiętaj, że bardzo cię kochamy myszko.- wtrącił słodko tata.
Wszystko się rozmyło, obraz zniknął jak i zniknęli rodzice. Zaczęłam trząść się i (jak podejrzewam) wierzgać nogami we wszystkie strony. Powróciły wspomnienia z minionego wypadku. Drgawki przepełniły mnie od środka.
-Podłączyć ją do aparatury!- krzyknął ktoś głucho.
Poczułam lekkie wstrząśnięcie. Zrobiło mi się nieco lepiej. Otworzyłam powoli zapuchnięte powieki. Znajdowałam się w szpitalu, nie takim zwykłym dla normalnych ludzi. Był to raczej szpital psychiatryczny, niczym z horroru. Na ścianach widniały dziwne napisy i plamy po zaschniętej krwi. Mam ciarki na plecach. Możliwe, że uznali mnie za niedoszłą samobójczynię, która rzuciła się pod samochód. Koło mnie stoi chuda kobieta podłączająca do mnie jakąś dziwną maszynerię. Patrzy na mnie ponurym wzrokiem. Obawiałam się, że krzyk i tak tu nic nie zmieni. Pozostało mi tylko świadomie zapytać gdzie się znajduję.
-Jesteś w Howheren Priv.- wyprzedziła mnie.
-Gdzie?- zapytałam rozkojarzona.
-W miejscu gdzie nie pozwolimy byś cokolwiek sobie zrobiła.- zacytowała kobieta- Jestem Morgan i będę się tobą opiekować dopóki nie dojdziesz do siebie. Wiem o tobie dość dużo rzeczy, żeby wywnioskować, iż teraz jest z tobą o wiele gorzej niż wcześniej.
-Nic o mnie nie wiesz.- stwierdziłam, że nie zasłużyła na żadną formę grzecznościową.
-Wiem więcej niż ci się wydaje.- odrzekła sucho poprawiając mi poduszkę.
-Kiedy mogę stąd wyjść?
-Raczej nieprędko. A teraz przepraszam muszę odwiedzić jeszcze kilku innych pacjentów. Wrócę za godzinę.
-Będę wniebowzięta.- rzuciłam oschle.
Wyszła trzaskając głośno drzwiami.
-Nie radzę się do niej tak odzywać, potrafi się nieźle wkurzyć.
Dopiero teraz zauważyłam, że łóżko w najdalszym kącie było zajęte przez zielonookiego szatyna. Przyjrzałam mu się uważnie. Zrozumiał, że czekam na cos więcej.
-Mam na imię Ethan. W tym roku kończę 18lat. Przebywam tu od trzech lat. Jestem chory psychicznie. Resztę życiorysu opowiem ci kiedy indziej.- uśmiechnął się lekko.
Przyszedł czas na mnie.
-Riley. 17 lat. Nie mam pojęcia od kiedy tu jestem. Nie jestem chora psychicznie i wcale nie chciałam się zabić. Moi rodzice zginęli w wypadku a ja zostałam sama. Jedyne co mi po nich zostało to wisiorek.- szczerze mówiąc nie wiem dlaczego mu to powiedziałam, ale przyniosło mi to ulgę.
-Współczuję ci. Ja nawet nie znam swoich rodziców. Nie chcieli mnie.
Spojrzałam na niego smutno. Nic nie powiedziałam, ale także było mi go żal.
-Może ty mi chociaż powiedz co to za miejsce, proszę- wybełkotałam błagalnym tonem i zaczęłam bawić się rąbkiem od kołdry.
-To miejsce, które pomaga ludziom, którzy zwątpili.- odpowiedział Ethan siadając na krześle naprzeciwko mojego łóżka.
-Mówisz o tym jakby to miejsce rzeczywiście ci pomogło a to zwykły psychiatryk.
-Bo pomogło mi.
-Jak? Siedzicie tu zamknięci nie mogąc nawet zaczerpnąć świeżego powietrza.
-Skąd wiesz?
-Takie rzeczy się wyczuwa. Nie masz czasem dość?
-Mam- rzekł krótko- ale jest coś co pomaga mi przetrwać.
-Co?
Opróżnił jedną kieszeń pokazując mi małą podłużną strzykawkę.
-Ethan…ty chyba nie…
-Tak. Jestem nim. Ale tylko to pozwala mi dostrzec jaki świat jest piękny.
-Jak ci się udało to przemycić?
-Funkcjonariusze nie sprawdzają szafek.- spojrzał na mnie znacząco.- ale pozwalają raz na tydzień wyjść na miasto bez nadzoru.
-Zaczynasz mnie przerażać.
-Tylko to mi pozostało Riley.
-Kiedy mnie wypuszczą zabiorę cię ze sobą.
-Nawet gdybym mógł, nie chciałbym stąd wyjść. Kiedy jestem w tym prawdziwym świecie zaczynam nieźle świrować. A poza tym nie mam dla kogo tego robić.- posmutniał nagle i szybkim ruchem wbił to świństwo w żyłę.
Zasyczałam.
-Musisz nauczyć się żyć bez tego- wskazałam na strzykawkę.- to cię niszczy.
-Chcesz spróbować?
-Weź to ode mnie.- pisnęłam przerażona.
-A może masz ochotę na papieroska?- przerwał mi wyjął pudełko z drugiej kieszeni.
-Chyba się skuszę. Masz ogień.
Wzięłam tytoń do buzi a drugą ręka energicznie podpaliłam go zapalniczką. Jak na pierwszy raz jest całkiem dobrze.
-Już się od tego nie uwolnisz Ril. Dym cię pochłonął tak samo jak pochłonął nas ten świat.
Oderwałam od siebie przypięte do moich rąk poplątane kabelki maszyny, do której byłam podłączona. Usiadłam na skraju łóżka a moje nogi bezwładnie opadły na dół, nie dotykając podłogi.
-A co jeśli Morgan nas zobaczy?- przygryzłam wargę.
-W najgorszym razie nas stąd wyrzuci.
-Chyba w najlepszym.
-Oj…może nas przenieść do o wiele gorszego pomieszczenia.
Wzdrygnęłam się na samą myśl, że istnieją gorsze pomieszczenia od tego.
-Dużo osób tu mieszka? Jacy oni są?
-Znam tu praktycznie wszystkich. Lisa ma anoreksję. Jamie się samookalecza. Judie choruje na bulimię. Sidney boi się ludzi. Adrew jest alkoholikiem. Reszta jest uzależniona albo coś w tym rodzaju.- wytłumaczył mi to bardzo spokojnie także zapalając papierosa.
-A mnie do jakiej grupy zaliczysz?- zapytałam spokojnie.
-Do nieszczęśliwców.
-Są tacy?
-Tak. To tacy, którym los dał nieźle w kość a oni snują się tutaj przepełnieni smutkiem.- wypuścił dym wprost na mnie i ukradkiem spojrzał na leżący na szafce zegarek.
-Eth? Dziękuję- dotknęłam delikatnie jego policzka opuszkami palców.
Uśmiechnął się zawadiacko ukazując swoje śnieżnobiałe zęby.
-Nie ma za co. Wiesz, że zadajesz się z jakbyś to powiedziała, no tak z ćpunem.
-Ale za to jakim miłym.- przeczesałam mu dłonią jego rozczochrane włosy.
Brakowało mi bliskości innych. Ethan był taki miły, traktował mnie równego sobie i to mi imponowało.
-Nie powinnam tu być. Muszę wrócić do domu. Pustego domu.

-----------------------------------------------------------------------------------------
Witajcie nieliczni czytelnicy. Przedstawiam wam pierwszy rozdział. Jeśli się przestraszyliście to przepraszam. Muszę was ostrzec, że kilka następnych rozdziałów będzie podobnych do tego powyższego. Ale spokojnie potem już wszystko będzie inaczej się toczyło. Mam nadzieje, że wam się podoba. Miłego czytania. Lupinka.

czwartek, 13 lutego 2014

Prolog


To nieprawdopodobne jak życie może zmienić się z dnia na dzień. Jeszcze kilka godzin temu nigdy nie przypuszczałabym, że tak to się wszystko potoczy. Szpital sam w sobie nie jest taki straszny, dopóki nie trafi tu bliska ci osoba. Przebrani w białe fartuchy lekarze maja wzbudzić spokój a jak na razie patrząc na nich czuję jeszcze większy strach. Może ktoś wreszcie poinformuje mnie o stanie zdrowia rodziców. To logiczne, że ja przeżyłam wypadek to oni tym bardziej. A co jeśli nie? Nerwy powróciły z jeszcze większą siłą. Nie, nic ani nikt nie jest w stanie nas rozdzielić po tym co przeżyliśmy. Gdy przymykam powieki mam przed oczami obraz tryskającej szczęściem rodziny spędzającej ze sobą mnóstwo czasu. Z kolejnymi minutami miałam coraz więcej wątpliwości co do tej kwestii. Tak bardzo pragnęłam, aby ten kto spowodował tą katastrofę odpowiedział za tą krzywdę, którą nam wyrządził. Tym bardziej, że nie wiem co z nami teraz będzie. Niestety nie dostrzegłam jego twarzy. Ciekawe ile wcześniej wypił. Z sal obok wynurzyła się pogodna postać podstarzałego doktora. Zbliżył się do mnie stawiając przy tym bardzo pewne kroki.

 -Panna Brewmenston tak?- wstałam pośpieszenie z fotela.
-Owszem.- wymamrotałam- Czy wiadomo co z nimi? Kiedy mogę ich zabrać do domu?
-Obawiam się, że nie wybiorą się z panią w drogę powrotną.
-Rozumiem, muszą zostać na obserwacji.- odrzekłam stanowczo uspokajając oddech.
Lekarz spojrzał na mnie smutno i pokiwał przecząco głową.
-Bardzo mi przykro.
Momentalnie łzy zaczęły mi cieknąć po policzkach.
-Przy osobistych rzeczach znaleźliśmy to- podał mi małe pudełeczko.
W środku znajdował się naszyjnik w kształcie serca z wygrawerowanymi imionami moich rodziców. Przełożyłam go bezwładnie przez głowę.
-To niemożliwe!!!- krzyczałam na całe gardło- Niemożliwe!!! Dlaczego mnie zostawili?
Łkałam zwracając na siebie uwagę wszystkich pacjentów.
-Mogę jakoś pomóc?
-Nikt nie może mi już pomóc nawet pan.- rzucałam się biegiem do wyjścia.
Chwyciłam za telefon i wykręciłam jedyny numer, który przyszedł mi na myśl. Annabeth musi odebrać, musi mi pomóc.
-Riley? Co się dzieje? Nie mogę się do ciebie dodzwonić. Gdzie jesteś?
Nie odpowiedziałam na żadne z zadanych przez nią pytań.
-Mama i tata…
-Co? Co się stało?
-nie żyją…- wyszeptałam.
Jej głos urwał się w słuchawce.
Blask świateł samochodów mignął mi przed oczami. To było ostatnie co widziałam.
-Halo…Riley? Jesteś tam?

---------------------------------------------------------
Hejcia :) Pewnie znacie mnie z mojego poprzedniego bloga o Harrym Potterze, a jeśli nie to właśnie mnie poznaliście. Dla przypomnienia mam na imię Weronika, ale wolę moje przezwisko -Wercia. Pomysł na to opowiadanie fantazy to małe szaleństwo. Jest to mój drugi blog i chciałabym się sprawdzić w innej tematyce. Mam nadzieje, że się wam spodoba. Miłego czytania. Lupinka.