wtorek, 22 kwietnia 2014

Rozdział 4.

            Co tu się dzieje? Nie dość, że jestem w śmiertelnym niebezpieczeństwie, to jeszcze moja najlepsza przyjaciółka przeszła jakąś wewnętrzną przemianę. Ze zwykłej schludnie ubierającej się, dobrze uczącej i świetnie wychowanej siedemnastolatki stała się kimś gorszym ode mnie. Moja matka chodź kochała mnie całym sercem to ją uważała za chodzący ideał. Jej natomiast to bardzo odpowiadało. Annabeth została porzucona przez swoich rodziców. Poznałam ją mając osiem lat. Pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj.  Dreptałam sobie powoli zmierzając w stronę małego placu zabaw położonego na obrzeżach miasta.  Specjalnie wybrałam tę porę modląc się w nadziei, że będzie on opustoszały. Nie lubiłam dzielić się zjeżdżalnią z innymi dziećmi. Tym razem nie byłam sama. Na jednej z bujaczek siedziała mała, zapłakana dziewczynka ze spuszczoną nisko głową. Podeszłam niechętnie bliżej.     
-Czemu płaczesz? Może odprowadzę cię do domu?- zaproponowałam.
-Ja nie mam domu. Nie mam nikogo dla kogo mogę żyć.
Po wypowiedzeniu przez nią tych dwóch krótkich zdań zrozumiałam, że muszę jej pomóc. Razem z mamą odwiedzałyśmy małą Annabeth w domu dziecka, czasem nawet zabierałyśmy do domu. Stała się niewątpliwie kimś ważnym. Co zmieniło się od tej pory? 
***
            Wyszłam przed dom z papierosem w ręku. Podziwiałam urokliwie świecący księżyc. Jego blask wydawał się oświecać cały Londyn. Był taki piękny. Rozmarzyłam się na sekundę przypominając jak w lato uwielbiałam siedzieć na tarasie i przyglądać się niebu szukając i wymyślając przy tym nazwy swoich własnych gwiazdozbiorów.
Chyba za dużo myślę o przeszłości. Czas zająć się tą niestabilną teraźniejszością. Trzeba udawać, że jest dobrze. Przecież w dzisiejszych czasach każdy tak robi. Ludzie chowają swoje prawdziwe uczucia zasłaniając się maską. Nie chcą dać sobie pomóc. Chory świat, chorzy ludzie. Czy tak nie jest ze mną? Chciałabym wykrzyczeć całemu światu co czuję. Nie wiem co się dzisiaj dzieje, zachowuje się jak wariatka. Wariatka niczym Weronika z książki Paulo’a Coelho. W dodatku mam wrażenie, że nie jestem tu sama. Wyczuwam obecność kogoś nieznajomego. Tylko kogo? Może mojego przyszłego zabójcy czającego się za drzewem.
-Nie boję się ciebie!- krzyknęłam na cały głos, tak że ptaki siedzące na pobliskim słupie odleciały.- Przyjdź po mnie teraz tchórzu!
Nikt się nie odezwał. Zrezygnowana, ale i trochę usatysfakcjonowana wypaliłam papierosa i rzuciłam go przez ogrodzenie. Wracając poczułam jakiś nietypowy przypływ jakby szczęścia. Wariatka i tyle. Mozolnym ruchem położyłam się na łóżko w sypialni. Przymknęłam lekko powieki w ramach  odprężenia. Zmęczenie dawało się we znaki, w dodatku zaczął nie dawać mi spokoju jakiś dziwny kaszel. I to już od kilku dobrych tygodni. Może to palenie zaczęło mi nagle szkodzić. Wszystko jedno. Rozmyślanie szło mi świetnie, tylko na to było mnie stać w obecnej chwili. I znowu miałam wrażenie jakby jakaś niewidzialna ręka tchnęła we mnie szczęście. Otworzyłam oczy.
-Jasna cholera!!!- usłyszałam swój przestraszony głos.         
Dziewczyna w długich ciemnych włosach otulona dymem unosiła się delikatnie nad powierzchnią ziemi. Jej ubranie nie odznaczało się niczym nadzwyczajnym- długa biała suknia sięgająca do kostek.
Przypatrywała mi się baczenie. Wstałam na równe nogi cała roztrzęsiona.
-Odejdź! Zostaw mnie!- wrzasnęłam.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiegoś narzędzia, które pomogłoby mi w obronie. Przecież to jest duch, przed nim nie ma ucieczki. Riley myśl dziewczyno.
-Nie mam złych zamiarów- przemówiła zjawa cicho.
-W takim razie czego chcesz?- zrobiłam krok do tyłu.
-Zjawiłam się tu by cię ostrzec.
Uspokoiłam się.
-Przed czym?
-Przed niejaką Annabeth Ambrisale. Nie jest tym za kogo ją uważasz Riley.
-Nic nie rozumiem. W takim razie zdradź mi kim ty jesteś?
-Lewen Strazenbbeth -odpowiedziała sucho. Ignorując moje zdziwienie kontynuowała dalej.- Nie ufaj jej. Tylko o to cię proszę.
-No jasne jej nie mam ufać, ale tobie tak.- odwróciłam się na moment do okna.- Myślisz, że…
Zniknęła. Tak po prostu. Właściwie nie zdziwiła mnie jej prośba. Sama dokładnie wiedziałam, że muszę się trzymać z daleka od Ann po jej niezapowiedzianej wizycie.


W miejscu gdzie jeszcze niedawno ukazała mi się Lewen leżał pierścień. Przyjrzałam się mu bliżej. Podobnie jak wisiorek, który nosiłam na szyi miał coś wygrawerowane, a dokładnie: „ I am Lewen Strozenbbeth”. Coś mi to przypominało, ale za nic nie mogłam sobie przypomnieć co. Dołączyłam go do mojej kolekcji biżuterii myśląc, że oddam go przy najbliższej okazji.

--------------------------------------------------------------------------------------
Cześć : )Proszę nie bijcie. Wiem, że pewnie zawiodłam was tym rozdziałem, bo jest on krótki i do tego zapewne niekompletny. Nie wspomnę już o moim stylu, nad którym staram się pracować, ale mi nie wychodzi. Dlatego bardzo przepraszam. Liczę (jak zawsze), że chociaż jedna osoba skusi się to przeczytać. Nie przedłużając. Miłego czytania. Lupinka.

CZYTASZ=KOMENTUJESZ

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Rozdział 3.

-Morgan? Jak dobrze, że to ty, ale nas nastraszyłaś. Wyglądasz upiornie.
Kamień spadł mi z serca. Kobieta spojrzała na nas zdziwiona, widocznie wciąż czekała na odpowiedź zadanego nam wcześniej pytania.
-Bo my…właśnie wybieraliśmy się na spacer no i…-zaczęłam niepewnie.
-O 23? Na spacer. Nie róbcie ze mnie idiotki.- zauważyłam prawie niewidoczny błysk w jej oku.- A jednak, uciekacie i to z córką założyciela.- tu spojrzała na Elen.
Wstrzymałam oddech. Mogła posunąć się do wszystkiego, nie wiedziałam, czego można było się po niej spodziewać. -Nie radzę tutaj, za rogiem roi się od alarmów, laserów i innych dziwnych wynalazków.- zaskoczyła mnie swoimi słowami.- Chodźcie, zaprowadzę was do tunelu, tam jest bezpieczniej.
Skąd ta nagła zmiana w jej zachowaniu. Może wcale nie chce nam pomóc. Może to pułapka. Nie było czasu na zastanowienie. Bardzo zależało nam na maksymalnej dyskrecji i jak najszybszym czasie przebytej drogi. Oddalaliśmy się coraz bardziej w głąb tego jakże wielkiego budynku. Raz szliśmy w górę raz w dół. Trudno powiedzieć jak jeszcze. Nagle Morgan zatrzymała się bez ostrzeżenia powodując przy tym wiele upadków z naszej strony. Wskazała dłonią na długi, mało oświetlony tunel.
-Więcej nie mogę wam pomóc. Dalej musicie iść sami.
Ethan bąknął jakieś słowa w podziękowaniu i zaczęliśmy wchodzić do środka. Było bardzo wąsko, więc musieliśmy czynić to po kolei. Ja zajęłam miejsce na końcu tuż za Sidney.
-Uważaj na siebie- upomniała mnie Morgan kładąc mi rękę na ramieniu.
Nie zwróciłam na to szczególnej uwagi szybko dołączając do reszty moich towarzyszy.
-Jak taki tunel mógł zostać wykopany w takim miejscu?- zapytała nieśmiało Elen kilkanaście minut później.
-Bardziej martwi mnie to, jak długo potrwa nam jeszcze przechadzanie się po nim.- rozmyślał Jamie.
-Sądzę, iż powinniśmy już zbliżać się do końca. Wnioskuję po tym, że miasto jest oddalone od szpitala o ok. trzydzieści kilometrów.- tłumaczył Ethan.
-Skąd wiesz, że akurat tam dojdziemy?- odezwała się po raz pierwszy Sidney.
Znieruchomieliśmy na moment. Dlaczego żadne z nas nie wzięło tego pod uwagę?
-Spokojnie. Nie sądzę żebyśmy jakimś cudem zmierzali ku innemu miejscu- Ethan już jako jedyny zachowywał spokój.
-Muszę cię zmartwić, ale idziemy już sporo czasu, za dużo jak na trzydzieści kilometrów marszem.- fuknęłam.- A co jeśli oddaliliśmy się od miasta?
-Mam nadzieję, że już niedługo się o tym przekonamy.
Przekonaliśmy się i to szybciej niż nam się wydawało. Tunel wprowadził nas do jasnego, pięknego, przepełnionego blaskiem parku. Od razu go poznałam.
-Mogło być gorzej- przekonywał nas Jamie.
-Jesteśmy tyko na obrzeżach miasta. Przychodziłam tu z rodzicami będąc dzieckiem. Właściwie mieszkam niedaleko.
-Chyba nadszedł już ten moment, musimy się rozłączyć i pożegnać.- wyrecytowała Elen.
-Ustalmy pakt, jeśli któreś z nas będzie nieszczęśliwe czy samotne przychodzi tu rozumiemy się?- zaproponowałam.- Myślę też, że nie ma sensu się żegnać, jestem pewna, że jeszcze się spotkamy.
Wykonaliśmy wspólny uścisk, powiedzieliśmy sobie kilka słów dodających otuchy i każde z nas poszło w inna stronę. Jamie z Ethanem a Elen z Sidney. Gdy przemierzałam spokojnie ulice mojego ukochanego Londynu mijając tych wszystkich spieszących się ludzi ogarniał mnie spokój. Wiedziałam, że jestem we właściwym miejscu. Martwiło mnie tylko to, że wszystkie miejsca były związane z moimi nieżyjącymi rodzicami. To biuro, w którym pracowali, to kawiarnia, w, której przybywaliśmy, to sklep z antykami. Od dawna mieli sentyment to starych i zabytkowych przedmiotów i to bolało najbardziej. To, że mama już nigdy nie będzie biegała po sklepach w szukaniu antykowych waz, to, że tata nie zrobi mi już swojego ulubionego deseru. Te chwile odeszły i już nie wrócą. Jedyne, co mnie cieszyło to dom i pękające w szwach konto bankowe.
***
Otwierając furtkę miałam nadzieje zastać mieszkanie w jak najlepszym stanie, myliłam się. Drzwi otworzone na oścież przestraszyły mnie i to nie na żarty. Wchodząc po schodach przełykałam głośno ślinę chcąc opanować swoje nerwy. Altana wyglądała w porządku. Lecz to, co ujrzałam w salonie przesiąknęło mnie i całe moje ciało. Na jednej z poobdrapywanych ścian widniał wielki napis: „Ty będziesz następna”. W tym momencie nie zwróciłam uwagi na poprzewracane krzesła, powybijane szyby czy też inne poniszczone przedmioty. Zaczęłam krzyczeć
Chociaż i tak nikt by mnie nie usłyszał. Łkałam gorzko, żałując tego, że nie zostałam w szpitalu. Moje załamanie trwało kilka godzin. Potem zaczęłam powili dochodzić do siebie.
Śmierć rodziców to nie był przypadek. To wiedziałam na pewno. Co teraz będzie ze mną? Kiedy przyjdzie ten czas na moje odejście? Czy sprawca wypadku dokona zapowiedzianego czynu przychodząc po mnie? Owe pytania zagnieździły się głęboko w moim mózgu nie dając mi spokoju.

Kilka dni później.
Salon po skończonych pracach zatrudnionej przeze mnie ekipie remontowej wyglądał jak przed laty. Opisałam szczegóły dotyczące pomieszczenia w jak najbardziej profesjonalny sposób. I o dziwno, wszystko odwzorowane zostało idealnie. Niestety napisu nie udało się zamalować. Jak stwierdzili fachowcy to jakaś niezmywalna i nieznana im farba. Znalazłam inny sposób na pozbycie się tych plugawych słów. Powiesiłam stary obraz mamy przedstawiający łąkę latem.
Bo co jeszcze mogłam zrobić w tej sytuacji? Nic innego nie przychodziło mi do głowy jak zająć się domem. Pakowałam powoli rzeczy rodziców wynosząc je przy okazji na strych. Czym mniej wspomnień z nimi związanych tym lepiej. W końcu schowałam wszystkie zdjęcia i wyrzuciłam ich ubrania. Została mi jedynie szafka mamy gdzie przechowywała swoje pamiątki. W moje dłonie wpadł mi mały, niszczony i już pogięty list. Zaczęłam go czytać.
Kochana Riley
Być może nigdy nie zdobędę się na to by wyjawić ci prawdę. Dlatego piszę ten list. Jeśli teraz go czytasz wiedz, że bardzo cię kocham. Jest mi naprawdę przykro, iż nie umiem przekazać Ci tego osobiście. Ale zrozum, to, co się stało kilkanaście lat temu zmieniło moje dotychczasowe przekonania. Dokładnie 11 kwietnia 1993 roku na świat przyszła twoja starsza siostra. Od razu wiedziałam, że dam jej na imię Elizabeth. Mijały lata wszystko wydawało się być fantastyczne. Po skończeniu dwóch lat, zachorowała. Lekarze stwierdzili, że cierpi na nieuleczalną chorobę niszczącą wszystkie narządy wewnętrzne. Przeżyliśmy razem z ojcem szok. Rok później El odeszła zostawiając nas samych.
Potem pojawiłaś się Ty dając nam obu nadzieję. Teraz, gdy mamy ciebie wszystko powoli zaczyna się układać. Przepraszam, że wcześniej nie powiedziałam ci prawdy.
                                                                                                                         Mama

Kiedy skończyłam nie mogłam opanować łez, ale i jednocześnie bólu jaki wypełnił mi serce. Tyle lat w kłamstwie. Co jeszcze przede mną ukrywali? Ze złości rzuciłam niedaleko stojący wazon, który momentalnie rozbił się z hukiem o nowo pomalowaną ścianę. Dowiedziałam się o kolejnej osobie, która odeszła. Na każdym kroku napotykałam rozczarowania. Powoli miałam tego dość. Teraz wszystko miało zacząć się układać a jest wręcz odwrotnie. Nawet gdybym chciała, nic już nie mogłam zrobić. Zrezygnowana przykryłam list stertą papierów. Planowałam jeszcze posprzątać swój pokój, ale po wytężeniu swojego zmysłu słuchu doszłam do wniosku, że ktoś porusza się po moim domu. I znowu to samo, strach. Coraz częściej mi towarzyszył. Czy to mój morderca wybrał się do mnie? W sumie było mi wszystko jedno. Widocznie cala nasza rodzina skazana została na śmierć. Przesunęłam się powoli przy ścianie i wysunęłam lekko głowę.
-Annabeth! -rzuciłam się na nią w nadziei, że też za mną tęskniła.
-Cześć- powiedziała głucho odpychając mnie lekko od siebie.
Zdziwił mnie jej dystans.
-To gdzie się podziewałaś?- zapytała ostro.
-Wyobraź sobie, że uznali mnie za kogoś kto chce popełnić samobójstwo. Uwierzysz?
-Niemożliwe.- w jej tonie przemawiał sarkazm.
-A ty? Dlaczego mnie nie szukałaś?
-Riley, zrozum. Jesteś dla mnie nikim.
To powiedziawszy obróciła się na pięcie i wyszła.

----------------------------------------------------------------------------------------------
Przedstawiam wam kolejny rozdział. Troszkę zajęło mi jego napisanie, ale jest : ) Mam nadzieję, że się spodoba i chociaż jedna osoba go przeczyta. Dziś krótko, bo nie chcę przedłużać. Błagam tylko o komentarze : ) Miłego czytania. Lupinka.

CZYTASZ=KOMENTUJESZ