Jak można aż tak zmienić się w tak krótkim czasie z dala
od zdrowych ludzi. Nie byłam już grzeczną dziewczynką, która żyła zgodnie z
panującymi zasadami. Kusiło mnie to, co zakazane. Przyzwyczaiłam się
maksymalnie do tytoniu i trudno było mi rozstać się z nim choćby na chwilę.
Wypalałam dzień w dzień kilkanaście papierosów. Stało się to niewątpliwie moim
nowym nałogiem a planowane przeze mnie wyjście ze szpitala oddaliło się w
najdalsze zakątki mojego ciemnego mózgu. Dlaczego się tak stało? Nie
wiedziałam. Może świadomość, że pasuję do tego miejsca pozwalała mi zaznać
spokoju? Wiele razy nad tym myślałam i doszłam do wniosku, że nie ma na to
jednoznacznej odpowiedzi. Sam Ethan bardzo się zdziwił, gdy zauważył zmiany,
jakie nastąpiły od pierwszego dnia, gdy go spotkałam. Rodzicami nie
przejmowałam się już wcale. Jak tchórz wybiegłam ze szpitala nie organizując
przy tym żadnych uroczystości pogrzebowych. Pewnie zawiadomili babcię, która
specjalnie z Florydy musiała fatygować się aż do Londynu na jakiś głupi pogrzeb
jej syna dodając przy tym, „Co jest aż tak ważne żeby zakłócać mój spokój?!”.
Moja rodzina, tak niefortunnie dopasowana nigdy nie mogła się ze sobą dogadać.
Nawet mój ukochany dziadek, z którym jako dziecko łapałam motyle nie mógł
nakłonić babci, aby wreszcie przekonała się do swojej synowej. Nigdy nie
zrozumiałam, dlaczego tak wspaniały człowiek związał się z taką zołzą, jaką
wydawała się być. Rodziców mamy nigdy nie spotkałam. Jedyne, co wiem to, że
mieszkają w Bostonie i nigdy za specjalnie nie interesowali się naszym losem. Nie
ma, co się dziwić. Najbardziej jednak, zastanowialo mnie, co działo się z
Annabeth. Co robi, aby mnie odszukać?
-Hej, panno
myślicielko, wróć na ziemię- zażartował Ethan wchodząc i zamykając za sobą szczelnie
drzwi.- Może przejdziemy się odwiedzić Jamie’ego?
Nidy jeszcze nie
opuszczałam sali, łazienkę miałam za rogiem a jedzenie przynosiła mi Morgan.
-Boję się- szepnęłam
cicho.
-Nie jest aż tak
strasznie.- powiedział spokojnie a za razem stanowczo i pomógł mi wstać z
lóżka.
Wyszłam na korytarz
chwiejąc się na wszystkie strony. Ethan nie miał wcale racji. Było gorzej niż
myślałam. „Pacjenci” poruszali się w długich białych koszulach patrząc na mnie
jak na odmieńca. Zaczęło mi się robić niedobrze, gdy funkcjonariusze ośrodka
zaciągnęli jakąś dziewczynę za włosy do gabinetu. Ktoś w kącie siedział z
zamkniętymi oczami mówiąc do siebie coś pod nosem. Chłopak z pokaleczoną twarzą
wyciągnął ku mnie rękę. Odskoczyłam nie mogąc złapać tchu. Gdy już myślałam, że
to koniec tej męczarni zobaczyłam biegnącą nastolatkę trzymającą przed sobą
nóż. Zatrzymała się na chwilę i po chwili przyłożyła go do swojego gardła. Z
tyłu usłyszałam kroki. To Morgan. Następne zdarzenia działy się bardzo szybko. Nie
wiedzieć, czemu podeszłam do niej w spokojnym tempie i pokręciłam przecząco
głową, by po chwili odtrącić narzędzie na bezpieczną odległość.
-Jesteś silna. Nie
pozwól sobie w to wątpić- szepnęłam jej w twarz.
Spojrzała na mnie
nieobecnym wyrazem twarzy i powoli osunęła się na ziemię. Wszyscy nam się
przyglądali. Widocznie takie incydenty były tu normalnością, lecz nikt nie
spodziewał się interwencji z mojej strony.
-Zajmę się nią.-
oznajmiła Morgan.
Ethan wskazał mi
drzwi za rogiem i szarpnął powoli za klamkę. W ciemnym pokoju przy oknie stał
wysoki chłopak. Na pierwszy rzut oka wcale nie wyglądał na kogoś
nieszczęśliwego, dobrze maskował uczucia. Gdy tylko nas zobaczył przykrył
szybko swoje zakrwawione prześcieradło i gestem wskazał abyśmy weszli. Dopiero
teraz mogłam się mu bliżej przyjrzeć. Był inaczej nastawiony do życia niż
Ethan. Z tego, co mówił wynikało, że wierzy, iż uda mu się przeżyć bez
okaleczania swojego ciała. Problem w tym, że nigdy nie mógł tego do końca
opanować. Wszędzie gdzie spoglądał widział żyletki. Miałam wrażenie, że tutejsi
ludzie w ogóle nie starają się pomóc chorym. Właśnie wtedy uświadomiłam sobie,
że mogę zostać tu ani chwili dużej. Tylko jak się stąd wydostać? Wszędzie kręcą
się jakieś podejrzane typy.
-Ril? Czy ty nas
słuchasz? Mam wrażenie, że coraz bardziej się od oddalasz.- przerwał mi
rozmyślenia Ethan.
-Jasne, że was
słucham cały czas.- powiedziałam głucho.
-Więc, o czym
rozmawiamy?- zapytał Jamie.
Nastała długo
nieprzerywalna cisza.
-No tak…-przytaknął
Ethan.- Powtórzmy dla jasności. Ta dziewczyna, którą widziałaś na korytarzu to
Sidney. Wspominałem ci o niej. Jest z nią coraz gorzej.
-Mówiłeś, że Howheren
Priv jej pomoże.
-Widocznie się
myliłem. Coś dziwnego się tu dzieje, odkąd tu jesteś. Coś bardzo dziwnego.
-Co masz na myśli?-
rzuciłam z przerażeniem.
-Musimy się stąd
wynosić, natychmiast!
-Co? Co masz na
myśli? Ethanie.
-Spotykamy się o 22
na korytarzu . Bądźcie punktualnie.- upomniał nas Jamie.
-Ale co się dzieje?
Ja też chciałam uciekać, ale nie tak szybko, nie w tym momencie, ja…- nie
zdążyłam skończyć zdania, bo mój przyjaciel popchnął mnie lekko i zaczął w
szybkim tempie pakować wszystkie nasze rzeczy do jedynej torby jaką mieliśmy.
-Potem ci wyjaśnię. A
teraz musimy iść. Rozumiesz?
-Nie rozumiem.-
wymamrotałam i zaczęłam przetrząsać całą zawartość szafki nocnej w poszukiwaniu
cennych rzeczy.
-Idziemy.- powiedział
ostro i pozwolił mi przejść pierwszej.
Przed nami panowały
egipskie ciemności. To dziwne, że w czasie dnia szwęda się tu tyle osób a
niespełna po 22 nikogo nie da się tu zauważyć. Zorientowałam się, że ze swojego
pokoju wyszedł właśnie Jamie. Nie był sam. Rozpoznałam Sidney, która nie
wyglądała wcale lepiej niż podczas wcześniejszej sceny. Obok niej
przemieszczała się powoli nieznana mi osoba. Była może kilka lat młodsza ode
mnie, ale na pewno więcej przeszła.
-Elen. Masz klucz?
-zapytał Jamie nieznajomą.
Pokiwała głową i podała mu dość spory pęczek
różnych rozmiarów kluczy.
-Świetnie. No to w
drogę. Tylko pamiętajcie. Musimy być bardzo cicho. Jeśli ktoś nas zobaczy to
będzie koniec.
Ruszyliśmy w dalszy
głąb korytarza, prawie nie odzywając się do siebie. Jakieś pięć metrów od nas
rozpościerały się wielkie mosiężne wrota. Jamie odruchowo włożył pierwszy
lepszy klucz do zamka. O dziwo, był to właściwy. Uśmiechnęliśmy się do siebie
uradowani naszym szczęściem.
Drzwi otworzyły się. Ciemna postać wydała z siebie
krzyk.
-A dokąd to się
wybieracie?!
------------------------------------------------------------------------------
Jestem. Przepraszam,
że tak mozolnie szło mi to pisanie, ale jak wiecie jest strasznie ciężko w
szkole i naprawdę nie mam czasu pisać. Aczkolwiek postaram się, żeby dalsze rozdziały
pojawiały się szybciej. Możecie obejrzeć oficjalny zwiastun w zakładce obok.
Niedługo mam nadzieje zmieni się szablon na blogu. To na tyle. Nie wiem jak
ocenicie i czy w ogóle ocenicie ten rozdział. Ale miłego czytania. Lupinka.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Eeeej laska, to było genialne, ale z drugiej strony przerażające. Już nie mogę się doczekać, co będzie się działo z tą postacią, która ich zatrzymała. Jeej, ale się nakręciłam ;* Pisz częściej, bo kocham tego bloga <3 Życzę weny i trzymaj się ;*;* ♥
OdpowiedzUsuńWeź, no, to jest tak strasznie intrygujące! Takie intrygowanie powinno być zakazane. Podoba mi się strasznie, a że nie mam czasu pisać dłuższego komentarza, w tym właśnie miejscu go kończę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i przepraszam, bo wiem, że ten komentarz to jedne wielkie gunwienko ;c
Swiety wpis;* Prosze pisz dalej nie poddawaj sie ;)
OdpowiedzUsuńNie poddaję się :)
UsuńOMG... Ciekawe kim będzie ta ciemna postać... Bardzo mi się podoba! Powinnaś napisać dłuższy post i nie przerywać w tak nie odpowiednim momencie x3
OdpowiedzUsuń~http://always-expecto-patronum.blogspot.com/
Zapraszam do mnie. Mile widziane komentarze! *u*